niedziela, 31 marca 2013

thai aiaiaiai!

Na pohybel mazurkom i wszystkim grzechom wielkanocnych wakacji od zdrowia, z bólem brzucha odkopuję wszystkie super zdrowe wegańszczyzny. Tajska zupa była swego czasu kolejnym azjatyckim sentymentem, który zaginął w otchłani mega i gigabajtów na dyskach E:\ F:\ G:\ A:\ H:\ C:\.
Ponieważ aura wyjątkowo sprzyja sentymentom i rozgrzewaniu w tym samym momencie, w tym jakże wiosennym dniu pozwalam sobie na flashback of the homecook.




















To me it's what I eat.

Garnkowi było dane:
  • dużym pękiem włoszczyzny, z czego korzenie pokrojone zostały w eleganckie równiutkie słupki - zadanie pracochłonne, ale ile serca można włożyć w tym czasie w marchewkowe, pietruszkowe i selerowe postaci!
  • wodą z kranu w objętości ok 2l.
  • cebulą x2
  • czosnku zębami x5 lub x6
  • porem x1 - w całości
  • IMBIREM - jak mogłam o nim zapomnieć...?! Pokrojony w słupki korzeń długości ok 10cm. zasilił ogniem całą imprezę
Takie połaczenie - z solą i chilli do smaku, równocześnie z rozmiękczeniem dało bulion, który po wyłowieniu pora i cebuli wzbogaciły:
  • trawa cytrynowa (w ilości 2 łyżki mrożonej rozdrobnionej)
  • grzyby Mun - solidna garść pokruszonych suchych, a po napęcznieniu w tymże bulionie, pokrojonych w paseczki podobne do tych marchewkowych
  • groszek zielony - mrożony, opcjonalnie z puszki
  • sos sojowy - indywidualnie dobrany, zwłaszcza jeśli chodzi o ilość
...i gotowały się jeszcze dłuższą chwilę. Na samym końcu dołączył makaron ryżowy we wstążkach - prosto do zupy, bez żadnych wstępniaków.I pokrojony w nieregularne paski szczypior. Po co się szczypać w perfekcjonizm. Yummy Yummu Yo.