Na pohybel mazurkom i wszystkim grzechom wielkanocnych wakacji od zdrowia, z bólem brzucha odkopuję wszystkie super zdrowe wegańszczyzny. Tajska zupa była swego czasu kolejnym azjatyckim sentymentem, który zaginął w otchłani mega i gigabajtów na dyskach E:\ F:\ G:\ A:\ H:\ C:\.
Ponieważ aura wyjątkowo sprzyja sentymentom i rozgrzewaniu w tym samym momencie, w tym jakże wiosennym dniu pozwalam sobie na flashback of the homecook.
To me it's what I eat.
Garnkowi było dane:
Ponieważ aura wyjątkowo sprzyja sentymentom i rozgrzewaniu w tym samym momencie, w tym jakże wiosennym dniu pozwalam sobie na flashback of the homecook.
To me it's what I eat.
Garnkowi było dane:
- dużym pękiem włoszczyzny, z czego korzenie pokrojone zostały w eleganckie równiutkie słupki - zadanie pracochłonne, ale ile serca można włożyć w tym czasie w marchewkowe, pietruszkowe i selerowe postaci!
- wodą z kranu w objętości ok 2l.
- cebulą x2
- czosnku zębami x5 lub x6
- porem x1 - w całości
- IMBIREM - jak mogłam o nim zapomnieć...?! Pokrojony w słupki korzeń długości ok 10cm. zasilił ogniem całą imprezę
- trawa cytrynowa (w ilości 2 łyżki mrożonej rozdrobnionej)
- grzyby Mun - solidna garść pokruszonych suchych, a po napęcznieniu w tymże bulionie, pokrojonych w paseczki podobne do tych marchewkowych
- groszek zielony - mrożony, opcjonalnie z puszki
- sos sojowy - indywidualnie dobrany, zwłaszcza jeśli chodzi o ilość