Pasztet w stylu rimbi-rimbi.
Wykopany z czeluści elektronicznego bagażu z fotami, odłożony do opublikowania kiedyś - po zmianach - w czasach z czasem.
Wciąż aktualny i kiedyś do powtórzenia, bo wbrew obiegowej opinii, niektóre rzeczy mogą zdarzyć się dwa razy.
Wegański. Bez glutenu - bo ten ostatnimi czasy został wyrzucony z kuchni z głośnym hukiem.
I wcale nie z gastro hipsterskich pobudek. Te zostały wykluczone próbą zjedzenia frytek z polenty - karkołomną i nieudaną nawet z keczupem Włocławek. Da się je zjeść? SERIO?!
Pobudki zresztą ważne nie są, będzie glut gluten free, będzie nawet trochę surowo.
From TODAY. Cause sometimes shit gotta go my way.
Potrzeba Tobie do szczęścia:
Lekko solisz do smaku.
W tak grubo przereklamowanym międzyczasie obierasz r-imbir i ścierasz go na tarce o drobnych oczkach, zaraz potem dodajesz do soczewicy. Mieszasz, rozdrabniasz, trenujesz biceps. Próbujesz, czy Ci smakuje. Doprawiasz, tak jak lubisz. Możesz dodać trochę pieprzu, a możesz nie chillować dodając jeszcze chilli.
Osobiście lubię wersję sól + ogień z imbiru + słodycz z rodzynek, które dodajesz jak soczewica będzie już trochę rozgotowaną pastą. Przekładasz masę do naczynia wyłożonego papierem do pieczenia. Idealnie sprawdza się blaszka keksówka. Ale jak nie lubisz ideałów, a np. lubisz przypieczone brzegi - może to być nawet płaska blacha - kto Ci zabroni? ;)
Potem już tylko rozgrzewasz piec do 170C i pieczesz - ok 20-30min, aż wierzch elegancko się zarumieni, ale środek będzie jeszcze całkiem soczysty i po prostu mokry.
I jesz - jak ciasto, jak kotleta, jak pasztet na kanapce.
Z pikantym chutneyem, ze świeżymi warzywami.
Lub bez.
Wykopany z czeluści elektronicznego bagażu z fotami, odłożony do opublikowania kiedyś - po zmianach - w czasach z czasem.
Wciąż aktualny i kiedyś do powtórzenia, bo wbrew obiegowej opinii, niektóre rzeczy mogą zdarzyć się dwa razy.
Wegański. Bez glutenu - bo ten ostatnimi czasy został wyrzucony z kuchni z głośnym hukiem.
I wcale nie z gastro hipsterskich pobudek. Te zostały wykluczone próbą zjedzenia frytek z polenty - karkołomną i nieudaną nawet z keczupem Włocławek. Da się je zjeść? SERIO?!
Pobudki zresztą ważne nie są, będzie glut gluten free, będzie nawet trochę surowo.
From TODAY. Cause sometimes shit gotta go my way.
Potrzeba Tobie do szczęścia:
- szklanki czerwonej soczewicy
- sporego kawałka r-imbiru (nawet 10cm jeśli lubisz dat HOT)
- garści drobnych rodzynek
- szczypty grubej soli morskiej do smaku
- wody
- gara
- pieca i foremki keksowej lub dowolnej innej
- papieru do pieczenia - dla drobiazgowych
Lekko solisz do smaku.
W tak grubo przereklamowanym międzyczasie obierasz r-imbir i ścierasz go na tarce o drobnych oczkach, zaraz potem dodajesz do soczewicy. Mieszasz, rozdrabniasz, trenujesz biceps. Próbujesz, czy Ci smakuje. Doprawiasz, tak jak lubisz. Możesz dodać trochę pieprzu, a możesz nie chillować dodając jeszcze chilli.
Osobiście lubię wersję sól + ogień z imbiru + słodycz z rodzynek, które dodajesz jak soczewica będzie już trochę rozgotowaną pastą. Przekładasz masę do naczynia wyłożonego papierem do pieczenia. Idealnie sprawdza się blaszka keksówka. Ale jak nie lubisz ideałów, a np. lubisz przypieczone brzegi - może to być nawet płaska blacha - kto Ci zabroni? ;)
Potem już tylko rozgrzewasz piec do 170C i pieczesz - ok 20-30min, aż wierzch elegancko się zarumieni, ale środek będzie jeszcze całkiem soczysty i po prostu mokry.
I jesz - jak ciasto, jak kotleta, jak pasztet na kanapce.
Z pikantym chutneyem, ze świeżymi warzywami.
Lub bez.