wtorek, 8 stycznia 2013

jaglanka na prezydenta

Niełatwo się z nią przyjaźnić, to fakt. Wymaga dużej kreatywności, wiele oczekuje. Ale bardzo wiele też daje. Na przykład zdrowie, w tych niepewnych czasach, gdy portal za portalem rozpisuje się na temat ataku grypy jakby była równie zaskakująca jak mróz zimą. Temat jest tematem.

Kończąc wywody o pogodzie, a przechodząc do rzeczy: na jaglankę po włosku pewnie nie wpadłabym sama. Nawiązywanie przyjaźni na słodko było lepsze niż bułka z miodem. Niestety lub stety okazuje się, że najkorzystniejsze działanie zdrowotne ma dieta bezcukrowa. Aż wstyd, że dziwi to przesiąkniętego kiedyś ścisłymi naukami biotechnologa.

Dobrze mieć przyjaciół. Poratują w chorobie. Umocnią w zdrowiu. Jaglankę na nowo polecą. Do jej optymalnego ugotowania zainspirują. Przytulą. Tu już chyba przesadziłam, na miłość do jedzenia!

Optymalne ugotowanie to dla mnie od niedawna zalanie kaszki zimną wodą, doprowadzenie do wrzenia i drżenia, pogotowanie przez minut około 5, a następnie zestawienie z ognia i cierpliwe czekanie aż dojdzie do siebie pod przykryciem z pokrywki. Jest wtedy bezwzględnie najlepsza.

To jeśli chcemy ją samą. Można lekko posolić.

W wersji urozmaiconej - na słono - dodaję (na samym początku) zioła włoskie, głównie oregano, które kocham. Oprócz tego suszone pomidory - suche jak susza lub oliwą w słoiku rozmiękczone. Oraz oliwki. Czorne. Oraz czule mieszam. Z kapką oliwy.

A gdy znowu potrzeba słodyczy... ostatnią słodką frajdą były dołożone do zestawu rodzynki, cynamon i pokruszone orzechy włoskie.

I to nie jest bajer.



2 komentarze:

  1. od kiedy spróbowałam jaglankę nie mogę nadziwić się jej pysznemu smaku! ;)

    OdpowiedzUsuń