piątek, 1 lutego 2013

soczewicowa delight

Mieszanie słonego ze słodkim jest moim hobby. Jak zupa pomidorowa dla niektórych. Jak ciasto z kiełbasą dla tych samych lub innych. Jak słuchanie Jose Jamesa z zachwytem. Love, I already know.

Lub wyjadanie miękkich owoców z kompotu. Ale o kompocie gdzie indziej.

Past z soczewicy było wiele. Jeszcze więcej będzie, obiecuję. Dziś zjadłam taką, która wczoraj była nadzieniem ciasta francuskiego. Multizadaniowość lubimy ponad miarę, lubimy wracać do najlepszych smaków - i to szybko.

Więc soczewica (ok. 1 szklanki suchej) została wykąpana we wrzątku, przez minut kilkanaście, zanim zaczęła się rozpadać. Wrzątek był z dodatkiem soli i pieprzu. Tymczasem, w rondlu obok, prażyły i prężyły się na oliwie dwie cebule okrojone wcześniej w półtalarki i 3 średnie marchewki, starte na grubych okach tarki. Wtargnęło curry. I towarzystwo połączone z soczewicą dzieliło ogień jeszcze przez kilkanaście minut, dopóki nie zaczęło zmieniać się w pastową pastę. Po zdjęciu z ognia, dopomógł blender - niezbyt brutalny, złagodzony dodatkową dawką oliwy pozostawił kilka lentylków nienaruszonych. I pastę gotową do nałożenia na czarny chleb z orzechami i suszonymi owocami. Oj, zadziało się jeszcze z kiszoniakiem na dokładkę.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz