To był naprawdę bardzo udany weekend! Pełny dobrego - nie tylko jedzenia. Dobrych myśli, dobrych ludzi i dobrych zdarzeń. Dobrego, które zmienia się w uśmiech na twarzy, kiedy przykładasz głowę do poduszki i nie możesz doczekać się następnego dnia. Ekscytacji, która czasami nie pozwala zasnąć.
Powróciwszy jednak do garów, bo o nich rzecz - na pierwszy ogień to, co najważniejsze. Pyry w klasycznej popisówie, jakkolwiek daleko mi do polityki, więc nakłaniam do odrzucenia wszelkich skojarzeń. Pyry zamiast Prozacu.
Pyry ugotowane w całości, czyli w mundurkach. Odstawione na chwilę na bok, bynajmniej nie pójdą w odstawkę na długo. Kiedy już ochłoną z całej tej gorączki kroimy je elegancko w kostkę w miarę równą, wszak mundur. Wielkość niby nie ma znaczenia, ale jednak optymalna wersja to ok 3cm w każdą stronę.
Pyrki te, tę kosteczkę cudną, wrzucamy do michy na wyściółkę z rukoli, która onieśmiela swą powierzchowną delikatnością przy tym jakże wyrazistym charakterze... przy bliższym poznaniu.
I już witamy się z gąską, jeszcze tylko SOS. Sos jest słodki, życie powinno być słodkie. Słodko kwaśny jest właściwie. Przy czym balans pomiędzy słodyczą i kwasem zależy głównie od nas: mieszamy miód, oliwę i ocet winny czerwony. Moje proporcje to 1:2:1. Plus trochę wody, dla odciążenia. Mieszamy i wcinamy.
Nie ma limitu.
Nie ma limitu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz