Burak starszy od narodu. Burakiem ziemia wschodu stoi. Ale tym samym burakiem stoi także co niektóry naród.
Burak na talerzu dobra rzecz, choć sprowadzona często do buraka i schabowego (co połączeniem jest stojącym równie silnie w tradycji jak burak w narodzie). A taki on piękny i buraczkowy, taki jędrny gdy nie rozdrobniony. Taki słodki i smaczny, jeśli dopuścić go do głosu w pojedynkę.
Moja ulubiona wersja sprowadza się jak zwykle do maksymalnej prostoty, czyli:
Buraka traktujemy następująco: obieramy gnojka ze skóry, kroimy na drobne kawałeczki, spryskujemy niewielką ilością oliwy i pakujemy do pieca na ok 1h. W międzyczasie podlewamy nieco wodą, aby nie spłonął ze wstydu za siebie. Temperatura 200C w zupełności wystarczy. Po upływie ok. pół godziny przykrywamy go nawet folią alu - żeby nie wysechł zanadto. Kiedy kosteczki będą już miękkie - a raczej względnie miękkie - po prostu dające się pogryźć i zjeść - wyjmujemy gnojki z pieca i zostawiamy do wystygnięcia.
Zamiast pieczenia można też buraka zwyczajnie ugotować - w całości, ze skórą, wyszorowanego wcześniej porządnie z piachu. Skórkę znacznie łatwiej obiera się po ugotowaniu i burak nasz nie traci swej buraczanej krwi do wody. Ważne - że buraki, jak i inne warzywa, które są korzeniami wrzucamy do zimnej, nie gorącej wody. Po ugotowaniu nie ominie buraka krojenie - całego nie sposób znieść i zjeść.
Pozostałe wymienione składniki łączymy w sos, ilości płynów (oprócz wody) są mniej więcej równe, miód i czosnek dodajemy wg uznania - aby sos był równie słodki co kwaśny i ostry. Uważamy z czosnkiem, nie z braku szacunku, ale z wielkiego szacunu właśnie. Żeby nam buraka nie stłamsił.
Polewamy naszego warzywnego lokalsa sosem i czekamy chwilę, aż smaki wymieszają się ze sobą. Albo nie czekamy. Różnica nie jest wielka, a ćwiczyć cierpliwość można w inny sposób.
Ain't that particular?
Burak na talerzu dobra rzecz, choć sprowadzona często do buraka i schabowego (co połączeniem jest stojącym równie silnie w tradycji jak burak w narodzie). A taki on piękny i buraczkowy, taki jędrny gdy nie rozdrobniony. Taki słodki i smaczny, jeśli dopuścić go do głosu w pojedynkę.
Moja ulubiona wersja sprowadza się jak zwykle do maksymalnej prostoty, czyli:
- kilku małych lub średnich buraków
- piekarnika lub gara z wodą
- octu balsamicznego
- oliwy
- miodu
- czosnku
- odrobiny wody
Buraka traktujemy następująco: obieramy gnojka ze skóry, kroimy na drobne kawałeczki, spryskujemy niewielką ilością oliwy i pakujemy do pieca na ok 1h. W międzyczasie podlewamy nieco wodą, aby nie spłonął ze wstydu za siebie. Temperatura 200C w zupełności wystarczy. Po upływie ok. pół godziny przykrywamy go nawet folią alu - żeby nie wysechł zanadto. Kiedy kosteczki będą już miękkie - a raczej względnie miękkie - po prostu dające się pogryźć i zjeść - wyjmujemy gnojki z pieca i zostawiamy do wystygnięcia.
Zamiast pieczenia można też buraka zwyczajnie ugotować - w całości, ze skórą, wyszorowanego wcześniej porządnie z piachu. Skórkę znacznie łatwiej obiera się po ugotowaniu i burak nasz nie traci swej buraczanej krwi do wody. Ważne - że buraki, jak i inne warzywa, które są korzeniami wrzucamy do zimnej, nie gorącej wody. Po ugotowaniu nie ominie buraka krojenie - całego nie sposób znieść i zjeść.
Pozostałe wymienione składniki łączymy w sos, ilości płynów (oprócz wody) są mniej więcej równe, miód i czosnek dodajemy wg uznania - aby sos był równie słodki co kwaśny i ostry. Uważamy z czosnkiem, nie z braku szacunku, ale z wielkiego szacunu właśnie. Żeby nam buraka nie stłamsił.
Polewamy naszego warzywnego lokalsa sosem i czekamy chwilę, aż smaki wymieszają się ze sobą. Albo nie czekamy. Różnica nie jest wielka, a ćwiczyć cierpliwość można w inny sposób.
Ain't that particular?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz