Z pewnością wygląda na szaleństwo. Ziemniaki z dżemem. W dodatku brązowe.
Z uwielbienia dla tych bulw zawsze byłam gotowa na każde ryzyko, każdy eksperyment. Poniższe absolutnie tego dowodzi, i zapewniam, nie zawodzi!
Składniki iście wschodnie, z ziemi wydobyte. Pyry i cebula. Połączenie starsze od wszystkich dziadów. Fuzja tak oczywista, że może się wydawać, iż nie warto nawet pióra w kałamarzu moczyć, żeby o niej pisać.
A jednak. Pieczone ziemniaki z dżemem z cebuli zawojowały na tyle, że oto są.
Upieczone w całości, szczelnie zawinięte w folię alu - nigdy nie pamiętam którą stroną na zewnątrz, a którą do środka. Najwyraźniej jednak nie ma to zupełnie żadnego znaczenia. Pieczone w całości, bez żadnych zadanych ostrym narzędziem ciosów i ran po nich, bez dziur po widelcu nawet. Dopiero potem rozwinięte z błyszczącego kosmicznego śpiworka, podzielone na pół, oblane słodyczą.
Słodycz cebulowa doczekała się już tysiąca publikacji - ograniczę się tu do opisu smaku. Ten winien być słono - słodki. Podsmażaną na oliwie cebulę na początku solimy szczodrze. Pokroić możemy ją wcześniej w półtalarki lub kosteczkę - whateva. Gdy będzie już w miarę miękka, a na pewno nie surowa, dosypujemy brązowego cukru i dolewamy octu balsamicznego. W takim secie dusimy ją jeszcze od przykryciem - dość długo, aby smaki uspokoiły się trochę i przeniknęły. A to wymaga czasu. Na pewno pół godziny, może trochę dłużej.
I teraz: jemy na gorąco lub jemy na zimno. Nie mogę się zdecydować która wersja smakuje lepiej. Wyobrażam sobie natomiast z łatwością te dwie podziemne postaci z sałatą - rukolą, albo nawet cykorią. Gorycz trzecim smakiem mogłaby być z powodzeniem zaakceptowana. Across every street.
Z uwielbienia dla tych bulw zawsze byłam gotowa na każde ryzyko, każdy eksperyment. Poniższe absolutnie tego dowodzi, i zapewniam, nie zawodzi!
Składniki iście wschodnie, z ziemi wydobyte. Pyry i cebula. Połączenie starsze od wszystkich dziadów. Fuzja tak oczywista, że może się wydawać, iż nie warto nawet pióra w kałamarzu moczyć, żeby o niej pisać.
A jednak. Pieczone ziemniaki z dżemem z cebuli zawojowały na tyle, że oto są.
Upieczone w całości, szczelnie zawinięte w folię alu - nigdy nie pamiętam którą stroną na zewnątrz, a którą do środka. Najwyraźniej jednak nie ma to zupełnie żadnego znaczenia. Pieczone w całości, bez żadnych zadanych ostrym narzędziem ciosów i ran po nich, bez dziur po widelcu nawet. Dopiero potem rozwinięte z błyszczącego kosmicznego śpiworka, podzielone na pół, oblane słodyczą.
Słodycz cebulowa doczekała się już tysiąca publikacji - ograniczę się tu do opisu smaku. Ten winien być słono - słodki. Podsmażaną na oliwie cebulę na początku solimy szczodrze. Pokroić możemy ją wcześniej w półtalarki lub kosteczkę - whateva. Gdy będzie już w miarę miękka, a na pewno nie surowa, dosypujemy brązowego cukru i dolewamy octu balsamicznego. W takim secie dusimy ją jeszcze od przykryciem - dość długo, aby smaki uspokoiły się trochę i przeniknęły. A to wymaga czasu. Na pewno pół godziny, może trochę dłużej.
I teraz: jemy na gorąco lub jemy na zimno. Nie mogę się zdecydować która wersja smakuje lepiej. Wyobrażam sobie natomiast z łatwością te dwie podziemne postaci z sałatą - rukolą, albo nawet cykorią. Gorycz trzecim smakiem mogłaby być z powodzeniem zaakceptowana. Across every street.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz